Dzień dobry panu, co
panu dolega? Jak się pan dzisiaj czuje? Te 3 krótkie zdania powtarzam codziennie
od 51 lat, spotykając się z chorymi, których danym jest mi leczyć. Od wielu
lat słowa te uważam za najpierwsze narzędzie mej pracy, początek wywiadu;
posługuję się nimi, spełniając moje obowiązki lekarza, który: w ciągu całego
życia... według najlepszej wiedzy będzie dopomagał cierpiącym i zwracającym
się do niego o pomoc...
Dziś z perspektywy
lat, w okresie refleksji właściwej memu wiekowi, zdaję sobie sprawę, że
słowa moje nie są tylko szukaniem informacji, zdawkową grzecznością, narzędziem
pracy zawodowej. Mają one także dziwną wagę i moc, których przyczyna wymyka
się spod kontroli kartezjańskiego sposobu rozumowania, tak właściwego każdemu
Europejczykowi.
Jest to moc, która
przerasta znaczenie i rzeczywisty sens wypowiedzianego lub napisanego naszego
słowa. Moc ta płynie nie tylko z przekonania chorego o wiedzy lekarza,
ale także z tego, że rozmawia on z kimś, kim w jego wyobrażeniu lekarz
być może. Ozdrowicielem, szafarzem zdrowia, pocieszycielem.
Myśl: chcę być zdrowy!
ma w sobie taką samą siłę, jak: chcę żyć. Ma to swój początek w najstarszych
strukturach mózgu, może diencephalon, a może nawet w tak starych częściach,
jak np. archicerebellum. Wiara w moc uzdrowicielską lekarza, słuszna czy
niesłuszna, idzie bardzo daleko. Czasami mam wrażenie, że chory człowiek,
nieraz dużo mądrzejszy ode mnie, wierzy, że ja jako lekarz mogę mieć wpływ
na zjawiska przyrody wbrew jej prawom, jakbym miał możność posiłkowania
się magią, tzn. jakimiś tajnymi siłami, znanymi tylko mnie.
Stwarza to sytuację
wyjątkowego zaufania, które chory okazuje lekarzowi. Na lekarza zaś nakłada
obowiązek godnego w najwyższym stopniu wykorzystania tego zaufania, tak
aby spełnić oczekiwania chorego. Jednym z bardzo ważnych narzędzi służących
do tego celu jest słowo.
Aby spełniło ono swe
zadanie, musi być uczciwe, prawdziwe i mądre. Płynie to z osobowości lekarza
i z umiejętności, które są mu wrodzone, jak też nabyte przez odpowiednie
ćwiczenia i naukę.
Zastanawiałem się wielokrotnie
nad przyczyną tego, że jeden lekarz robi to lepiej, inny gorzej. Doskonałość
w tej dziedzinie uważa się nieraz za talent lub umiejętności aktorskie.
Uważam to za niesłuszne. Aktor lepiej lub gorzej naśladuje kogoś lub też
odtwarza jakąś sytuację. Posługuje sig przy tym cudzymi słowami. Lekarz
powinien mówić to, co sam myśli, czego się sam nauczył, co wywnioskował
i co przemyślał, opierając się na dłuższym lub krótszym doświadczeniu własnym.
Jego słowa są tym chętniej słuchane i tym większą mają moc przekonywania,
im bardziej są autentyczne, jego własne.
Czasami warto jest
porównać je z doświadczeniem innych. Temu celowi służą zawarte poniżej
moje uwagi na temat umiejętności, wagi, znaczenia i mocy słowa lekarskiego.
Słowo lekarskie ma
trzech adresatów: chorego, kolegę i ucznia lekarza.
Słowo skierowane do chorego
Używam go, jako narzędzia mej pracy lekarskiej. Ustalając rozpoznanie,
wytyczając wskazania do różnego typu leczenia, porozumiewając się z chorym
w przebiegu leczenia, rozmawiając z nieuleczalnie chorym. Rozmowy te:
1). polegają na zbieraniu
informacji,
2). przekonywaniu chorego,
3). oddziaływaniu słowem w sytuacjach
niepokoju i niedających się opanować bólów, w przewlekłej chorobie nieuleczalnie
chorego, np. wobec chorego na raka.
Zbieranie informacji
W czasie pierwszej rozmowy
z chorym, przy ustalaniu rozpoznania, najszybciej dochodzi się do wzajemnego
porozumiewania wówczas, gdy najpierw chory mówi swoim językiem wszystko,
co uważa za właściwe. Jeżeli jest to nieuporządkowane chronologicznie i
wyrażone innym językiem niż ten, do którego przywykłem, staram się zawsze
razem z chorym ustalić kolejność, w której wystąpiły dolegliwości, jak
też zrozumieć istotę skarg.
Jest to łatwe z chorym
młodym, nieschorowanym, wykształconym, trudne z człowiekiem starym, chorym
jednocześnie na kilka chorób. Najtrudniejsze z chorym niezrównoważonym
psychicznie. W każdej sytuacji, pamiętając o tym, że rozmowa z chorym ma
na celu leczenie mego rozmówcy, staram się po wstępnych zdaniach: 1). ustalić
wspólną terminologię, 2). uzyskać dokładną informację co do czasu, typu
promieniowania bólów, objętości krwotoku, natężenia kaszlu itp. Bardzo
ważne są krótkie, rzeczowe określenia, najlepiej wyrażone liczbami. Gdy
uporządkuję wszystko i razem z chorym ustalę cały przebieg choroby, zawsze
pytam się, czy chory ma mi jeszcze coś do powiedzenia, o co, być może,
zapomniałem zapytać.
Rozmawiając z człowiekiem
starym, choć na pewno nie jestem w tej mierze doskonały, nie staram się
okazywać zniecierpliwienia. Ludzie starzy robią wszystko wolno i wymagają
nieraz kilkakrotnego powtarzania tego samego pytania. Nie unikam na ogół
stwierdzenia, że czegoś nie wiem, wówczas gdy ktoś inny może to wiedzieć
lepiej. Staram się mówić krótko, używając prostych, zrozumiałych dla chorego
stów, nie chowając swych myśli za naukowe określenia. Staram się unikać
porównań, przenośni, powtarzań i omówień.
Chory nieraz wkłada
w usta lekarza różne zdania i słowa, których on nigdy nie powiedział. Staram
się zawsze mówić prawdę. Jest to rzecz szczególnie trudna w rozmowie z
chorym na raka, jak też z nieuleczalnie chorym. W tych przypadkach postępuję
różnie, zależnie od osobowości chorego, jego stanu psychicznego i warunków,
w których się znajduje.
Chory często wierzy
lekarzowi bezgranicznie i dlatego trzeba się bardzo dobrze zastanowić,
jak należy sformułować prawdę, aby go ona nie przeraziła. Myślę, że winno
się jednak być możliwie bliskim prawdy, mając zawsze na celu właściwy i
korzystny przebieg leczenia. Trzymam się więc zasady, aby przy najgorszej
nawet prawdzie pozostała choremu jakaś nadzieja na lepsze.
Profesorowi Walentemu Hartwigowi, znakomitemu polskiemu lekarzowi, twórcy nowoczesnej endokrynologii klinicznej naszego kraju, mistrzowi słowa lekarskiego, w 80. rocznicę urodzin z najlepszymi życzeniami zamiast kwiatów, wykład ten ofiarowuję.