8 czerwca 1999 r. w
dalekiej Pretorii odeszła bardzo bliska mi Osoba - PROF. ZOFIA KURATOWSKA
- Człowiek wielkiego serca, Przyjaciel, bezkompromisowa dla siebie, a pełna
tolerancji dla słabości innych.
Byłam jej sekretarką
przez prawie ćwierć wieku. Początkowa zależność służbowa po krótkim czasie
przerodziła się w prawdziwą przyjaźń - stała się dla mnie drugą matką,
strofującą, wymagającą, ale jednocześnie kochającą i serdeczną. Była ze
mną w trudnych i tragicznych chwilach mojego życia; była w chwilach radosnych
- właściwie towarzyszyła ma zawsze służąc radami i pomocą przez 25 lat.
Była człowiekiem wielkiego
formatu, nie przerażały Jej trudności, a wręcz przeciwnie - były wyzwaniem,
które należało pokonać. Była konsekwentna w swoich poglądach, nonkomformistka,
odważna, sprawiedliwa, tolerancyjna. Była wspaniałym Lekarzem, naukowcem,
posiadała ogromny talent polityczny. Zawsze potrafiła godzić obowiązki
lekarza i kierownika kliniki z działalnością społeczną, a potem od 1989
r. pracą polityka.
W Szpitalu Chirurgii
Urazowej na Barskiej, w swojej klinice stworzyła atmosferę, gdzie każdy
czuł się jak w rodzinie. Była dla nas ogromnym autorytetem nie tylko w
sprawach merytorycznych, ale moralnym. Może właśnie dlatego byliśmy z Nią
w trudnym okresie rodzącej się "Solidarności", potem w okresie stanu wojennego
w potocznie zwanym "Komitecie na Piwnej" - Prymasowskim Komitecie Pomocy
Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom.
Była szykanowana z
tego powodu, ale byliśmy razem, dlatego okres ten jawi mi się jako
niezwykły i wspaniały.
Byliśmy z Nią w czasie
walki o naszą klinikę na Barskiej i Jej likwidacji - oczywiście ze względów
politycznych. Razem z Nią zespół nasz przeszedł długą drogę poprzez Centrum
Onkologii, Przychodnię na Fieldorfa aż do Szpitala przy ul. Banacha, gdzie
prof. Kuratowska została kierownikiem Kliniki Hematologii A.M. w 1990 r.
Ciężką pracą, a przede
wszystkim sercem tworzyła kolejne te placówki z myślą o chorych. Atmosfera,
w jakiej działaliśmy i serce, jakie wkładała w te działania Pani Profesor
dawały niespotykane efekty. A przecież w tych niezwykle trudnych czasach
mogła wyjechać za granicę, proponowano Jej intratne stanowiska: była przecież
Honorowym Członkiem Nowojorskiej Akademii Nauk - na propozycje te miała
jedną odpowiedź: "tu jest moje miejsce, tu jest moja Ojczyzna..."
W wolnym już kraju
rzuciła się w wir pracy politycznej. Po wygranych pierwszych wolnych wyborach
w 1989 r. została wicemarszałkiem Senatu RP. Nie porzuciła pracy w klinice
- była w niej codziennie - chodziła na obchody, konsultowała, znała każdego
pacjenta.
Kiedy w 1993 roku została
Kobietą Roku (plebiscyt organizowany przez miesięcznik "Twój Styl") powiedziała:
"Jestem zadowolona z życia. Może miałam szczęście? Może dlatego, że zawsze
byłam wierna sobie."
Jest w tej wypowiedzi
ogromny sens. Miała szczęście, że żyła w tak ciekawych czasach, że wiele
mogła uczynić dla ludzi nie tylko jako lekarz, ale pojmując politykę jako
"homo politicus" żywo obchodziły ją zwykłe ludzie sprawy, krzywda i niesprawiedliwość,
z którymi walczyła. W Jej życiu wszystkie zdarzenia miały sens.
Godziła medycynę z
polityką, chociaż uważała i wpajała to młodszym kolegom, że aby być dobrym
lekarzem trzeba poświęcić się temu bez reszty. Ona jednak łączyła te dwie
dyscypliny, uważała, że zawód lekarza pozwala dostrzec wszystkie ludzie
nieszczęścia, a zawód polityka powinien sprawić, by tym chorym ludziom
było łatwiej i lepiej żyć.
Przez ostatnich kilka
lat bywała zmęczona, ale to trwało chwilę; natychmiast działo się coś,
co kazało Jej pokonywać przeszkody i pokonywała je.
Kiedy pod koniec 1989
r. otrzymała zaskakującą propozycję wyjazdu jako obserwator na Konferencję
dla Demokratycznej Przyszłości RPA nie wahała się ani chwili. Afryka interesowała
się od dawna, ale wówczas było to Jej pierwsze zetknięcie z walczącą o
wolność Południową Afryką. W następnych latach jeszcze pięciokrotnie odwiedziła
ten kraj. Jak bardzo był Jej bliski niech świadczą Jej słowa z Posłowia
do "Czarnego Prezydenta" G. Jaszuńskiego z 1995 r.: "Ilekroć wsiadam do
samolotu, opuszczając Afrykę, już za nią tęsknię i boję się, że to pewnie
ostatni raz...".
W 1997 r. podjęła decyzję
o wyjeździe do RPA. Była to najtrudniejsza decyzja w Jej życiu. Dzieliła
się ze mną swoimi wahaniami. Nie powiem, że byłam zachwycona, kiedy wreszcie
postanowiła przyjąć stanowisko ambasadora RP w Pretorii. Chyba wszyscy
w Klinice byliśmy zawiedzeni, że odchodzi od tego wszystkiego, o co walczyła:
od swojej kliniki, swoich chorych... Ale może uznała, że należy Jej się
odpoczynek, a może miała być to przygoda Jej życia? A na pewno to nowe
wyzwanie. Gdzieś tam w świecie chciała realizować swoje pragnienia.
Koncentrowała się na
pracy. Jej aktywność zawodowa i pozycja, jaką dzięki niej zajmowała na
pewno dawała Jej poczucie wartości i wewnętrznej siły do walki z ciężką
chorobą. Do końca Jej siłą była niezwykła odporność fizyczna i psychiczna.
Trudno dziś znieść myśl, że odeszła na zawsze pozostawiając ból, ale i
piękne wspomnienia wspólnie przeżytych lat.
Cześć Jej Pamięci!