UKRYTE OBLICZA CHIRURGII
Prof. dr hab. Tadeusz Tołłoczko
Nie tak znów bardzo
dawno temu, bo w 1947 roku w przedostatniej gablocie po lewej stronie na
murach przy wejściu na teren Warszawskiego Uniwersytetu dostrzegłem swoje
nazwisko na liście przyjętych na Wydział Lekarski UW. Otrzymany Indeks
z nagłówkiem: "Nos Rector et Decanus Universitatis Varsoviensis, Facultatis
Medicinae" miał numer Nr 10469.
Akademicka edukacja
- oparta była na wykładach, na które uczęszczali niemal wszyscy. Nie tylko
dlatego, że nie było wówczas podręczników, ale przede wszystkim dlatego,
że przedstawiano tam myśli a nie fakty, których można byłoby nauczyć się
z książek.
Wykłady jednak nie
stanowiły dla mnie radykalnego zwrotu w systemie nauczania, bowiem w Kolegium
XX Marianów na Bielanach, do którego uczęszczałem, Nauczyciele, z których
kilku zostało Profesorami Wyższych Uczelni w Polsce, w tym Uniwersytetu
Warszawskiego, prowadzili nauczanie właśnie systemem wykładowym.
W mrocznych czasach
okupacji Księża Marianie w ramach Miejskiej Szkoły Budowy Dróg i Mostów
organizowali tajne nauczanie - "tajne komplety", które było niezwykłe,
bo opierały się również na wykładach, koncertach, recytacjach zapraszanych
wybitnych osób. Jest to współcześnie nie do pojęcia, ale tego rodzaju nauczanie
było w owych czasach i nielegalne i karalne. Karą był Oświęcim.
Wtedy to, jako młody
chłopak - ganiający za piłką - zostałem nawet wbrew swoim chęciom "zagoniony"
na wykład P. Prof. Stefana Kieniewicza "O wartości i rozwoju myśli?"
(o ile dobrze pamiętam tytuł).
Okazało się, że był
to wykład, który ukształtował na całe życie tok mego rozumowania, i na
tej podstawie w miarę zdobywanej wiedzy i doświadczenia stawało się dla
mnie oczywistością, że wartość naszego życia, zależy od tego jak je nasza
myśl ukształtuje.
Na podstawie tego własnego
doświadczenia wiem jak wielką rolę i znaczenie może mieć wykład i dlatego
pragnę serdecznie podziękować Magnificencjom za zaproszenie mnie do wygłoszenia
inauguracyjnego wykładu na Uniwersytecie - Uniwersytecie Warszawskim. Zaszczyt
to niezwykły, a wyróżnienie (użyję historycznego tu wyrażenia) niepospolite.
W życiu to ja miałem
niewątpliwe szczęście do wspaniałych Nauczycieli. W liceum cała nasza klasa
"matematyczno-fizyczna" uczęszczała na dodatkowe i nieobowiązkowe lekcje
polskiego, ze względu na osobowość P. Prof. Jankowskiego, oraz lekcje łaciny,
na których P. Prof. Sabiłlo mówił do nas po łacinie, i na tekstach łacińskiej
klasyki uczył nas nie tylko języka, ale również odczytywania
myśli i podstaw logiki.
Wyjątkowe wprost szczęście
miałem do nauczycieli akademickich i w kraju i zagranicą. Nad wejściem
do Kliniki P. Prof. J. Nielubowicz umieścił tablicę z napisem: "Nil
est in homine bona mente melius". Napis ten nie był tylko ornamentem,
ale odzwierciedlał myśl przewodnią naszej akademickiej i lekarskiej
aktywności. Podczas jednej ze zwykłych, codziennych, przypadkowych
rozmów nauczyciela z uczniem, w okresie gdy wystrzelono pierwszego sputnika
(a było to wówczas wielkie wydarzenie) P. Prof. Nielubowicz powiedział
mi: "Czy wiesz dlaczego sputniki latają? - Bo ogrom myśli ludzkiej
zawarty został w małej przestrzeni". Takie codzienne rozmowy i
"rzucane" myśli nie mogły pozostać bez wpływu na konstrukcję myślową ucznia.
W miarę upływu czasu
zrozumiałem też, że w każdej myśli zawarta jest olbrzymia potencjalna energia,
budująca, lub burząca - twórcza, lub destrukcyjna. Żałować tylko należy,
że współcześnie jakże często myśl i refleksja zastępowane są przez demagogię,
podczas gdy świat należy zapełniać myślami a nie słowami. - "Vivere
est cogitare" - (żyć to myśleć).
"Człowieku! Gdybyś wiedział,
jaka twoja władza
Kiedy myśl w twojej głowie, jako
iskra w chmurze..."
(Adam Mickiewicz).
Liza Minelli śpiewała wprawdzie
że: "...the money makes the world go round..." - to jednak już starożytni
rzymianie odkryli, że "mens agitat molem" - (to myśl
porusza ogrom świata".)
Po latach pracy "odkryłem"
rzecz zupełnie oczywistą, że również ręka chirurga prowadzona jest jego
myślą i że wielkość chirurgii wynika z potęgi myśli - odwagi myślenia,
skojarzonych ze sprawnością działania. "Ręka chirurga tak jak ręka
artysty, rzeźbiarza - musi być równa wartości jego myśli, bo jedno bez
drugiego nie ma w chirurgii wartości" (Paul Valery).
"Odkryłem" też, sprawdzającą
się w życiu i chirurgii oczywistą prawdę, że nie ma nic bardziej praktycznego
niż dobra teoria.
Przed rokiem mieliśmy
okazję wysłuchać pięknego inauguracyjnego wykładu P. Prof. Marka Demiańskiego
o przestworzach - o makrokosmosie. Tym razem to ja poczułem się "prochem
i niczem", ale uprzytomniłem sobie, że przecież ja sam też jestem mikrokosmosem.
Co będzie przedmiotem
mego wykładu? Jeżeli od chirurgii klinicznej odejmiemy to, co jest treścią
chirurgii weterynaryjnej, to właśnie w pozostałej przestrzeni
znajdzie się treść mego wykładu. Życiorys chirurga to historia triumfów
i radości, - ale też i klęsk, osiągnięć, sukcesów - ale też niemożności
i bezradności. A my sprostać musimy jednak i klęskom i zwycięstwom.
My chirurdzy posiadamy
jednak wyjątkową możliwość zaglądnięcia w zakamarki ludzkiego jestestwa
- w sytuacjach, gdy życie staje się pozbawione masek i póz, za jakimi zwykle
ukrywa się człowiek. Można choremu powiedzieć "proszę się rozebrać"
- ale niezwykle trudno jest spowodować, by zdjął maskę zakrywającą
jego osobowość, jego przeżycia, emocje i myśli.
I te właśnie oblicza
chirurgii pragnąłbym Państwu odsłonić. A są to oblicza ukryte, bowiem żadna
kamera telewizyjna nie jest w stanie ich ukazać. Oblicza ukryte -
bo każdy chory ma własny zamek do swej osobowości, a my lekarze znajdujemy
tylko nie zawsze dobrze dopasowane wytrychy.
Proszę jednak nie oczekiwać,
że powiem o "Ukrytych obliczach chirurgów". Chirurgia bowiem to
nie tylko zawód, ale również cecha charakteru. Tak czy inaczej jednak "Nemo
chirurgus sine psychologus".
Tak więc współautorami
mojego wykładu są chorzy. Prosiłbym ich cytowane wypowiedzi potraktować
nie tylko jako opowiadanie, któremu scenariusz napisało życie, ale jako
odpowiadanie na dręczące ludzi pytania w sytuacjach krańcowych - zagrożenia
życia. W tych wypowiedziach chorych prosiłbym też ujrzeć doniosłość rzeczy
pozornie nieważnych, mało znaczących, może niekiedy nawet śmiesznych.
Chodzi tu bowiem o
myśl odnoszącą się do problemów życia, zdrowia i śmierci - a więc problemów,
które z pewnością staną się również udziałem każdego z nas wszystkich
nieuchronnie, bezdyskusyjnie i nieodwołalnie.
Miałem do czynienia
jako chorymi z Profesorami Uniwersytetu, ludźmi prostymi, analfabetami,
duchownymi, przestępcami, i córami rodzimego Koryntu, starymi i młodymi,
a podczas Powstania Warszawskiego jako sanitariusz również z rannym żołnierzem
niemieckim - wtedy to zresztą postanowiłem zostać chirurgiem.
Jeśli zgodnie z myślą
Konfucjusza "wybierzesz pracę jaką lubisz, to nie będziesz musiał
pracować" - to biorąc ten tylko aspekt pod uwagę mogę powiedzieć,
że ja w życiu tak wiele to się nie napracowałem - ale z pewnością
wiele się nauczyłem.
Prosiłbym zwrócić też
uwagę, że cytowane wypowiedzi chorych są z jednej strony całkowicie pozbawione
abstrakcji, ale też równocześnie nie znajdziemy w nich ani kiczu, ani też
banału. Poza tym rozmowy z chorymi pozwalają dostrzec i własne rozterki
i zmuszają również do dialogu z sobą samym. Tak więc rozmowy te w sposób
zupełnie szczególny wzbogacały i mnie, bo zgodnie z wykładem P. Prof. Kieniewicza
w każdej wypowiedzi trzeba i chcieć i umieć, odnaleźć i odczytać głęboki
sens i treść.
SAMOTNOŚĆ
"Zdrowie dla wszystkich
do 2000 roku" - było to motto WHO określające w 1977 r. roku zarówno
cel, kierunek działania, jak i termin jego realizacji. Od tego momentu
minęło dokładnie 22 lata, a pozostało tylko 3 miesiące. Wyeliminowanych
zostało szereg śmiertelnych chorób zakaźnych. Równocześnie wchodzimy w
Nowe Milenium z bardzo bolesną i najstarszą chorobą świata jaką jest...
samotność. Rzadko jesteśmy sami - jest nas przecież prawie 8 miliardów,
ale jakże często bywamy samotni. Blisko siebie, ale obok i często nie mamy
sobie nic do przekazania, poza wzajemnymi animozjami.
Pan Bóg stworzył Ewę,
ażeby Adam nie był samotny. "Samotność" to były pierwsze słowa Boga,
które nie wiązały się z dobrem i stwarzaniem świata. W Wielkiej Improwizacji
Konrad mówi; "Samotność! cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?
gdzie człowiek, co z mej pieśni cały sens wysłucha...". Tu ujawnia
się oblicze samotności.
Są różne rodzaje samotności:
metafizyczna, etyczna, egzystencjalna, emocjonalna, socjalna, kulturowa,
towarzyska itp. Nawet będąc w tłumie można czuć się samotnym, wyizolowanym.
Dla jednych jest to samotność długodystansowca - dla innych krótkodystansowca.
Nie jest to na ogół choroba śmiertelna, ale niezwykle bolesna.
Tragedia jednak rozpoczyna
się zwłaszcza wówczas, gdy samotność łączy się z cierpieniem fizycznym
- somatyczną chorobą. Samotność absolutna istnieje w wielkim cierpieniu.
Nawet Bóg, który stał się człowiekiem w obliczu śmierci czuł się opuszczony
- osamotniony wołając na krzyżu "Eli, Eli lama sabachtani".
Niestety jednak ludzie,
my wszyscy - często również samotni nie posiadamy rozwiniętych receptorów
na cudze poczucie samotności. Często boimy się samotności, bo stajemy
jak przed lustrem twarzą w twarz ze sobą samym, bo samotność zmusza
nas do rachunku sumienia.
A różne są oblicza
samotności. Można jednak w sposób pośredni przekonać się o cudzej samotności.
Pamiętam jak na obchodzie powiedziałem jednej starszej chorej:
- Mam dla Pani radosną
wiadomość - podejrzenie nowotworu nie potwierdziło się. A więc jest Pani
zdrowa. Oczekiwałem - radosnej reakcji. Nie było.
- A czy ja mogę zostać w szpitalu?
- spytała chora.
- No tak, ale jak długo chciałaby
Pani pozostać jeszcze w szpitalu? - spytałem. Po chwili wahania przyciszonym
głosem odpowiedziała:
- To niech mnie Pan zoperuje.
- Nie ma żadnych wskazań do operacji
- "nie ma na co" być operowanym.
- To wszystko jedno na co. Od
czasu Powstania Warszawskiego, kiedy mąż i dzieci zginęli, w domu jestem
zupełnie sama, a w miarę jak staje się bardziej niedołężna, to staje się
też bardziej samotna.
Okazuje się, że w szpitalu
chora nie czuła się samotna, pomimo opieki przypadkowo przecież zmieniających
się ludzi.
Można jednak być samotnym,
ale nie osamotnionym. Przywieziono niegdyś chorą ze śmiertelną niemal wówczas
chorobą - pękniętym tętniakiem aorty. Po operacji, przez kilka dni otrzymywałem
telefony: z różnych ministerstw, urzędów, z kraju i zagranicy. Dowiedziałem
się, że dwóch synów idących na ochotnika podczas Powstania Warszawskiego
na bardzo ryzykowną akcję powiedziało do przyjaciół: - Jeśli
zginiemy, to musicie zaopiekować się naszymi rodzicami.
"Samotność może
być też ceną wielkości". Z tego powodu jakże samotnym i osamotnionym
był Norwid. Ale - "Samotność mędrców czyni" - czytamy w Prologu
z "Dziadów" Mickiewicza.
Najbardziej precyzyjne
pojęcie samotności podał Prof. Władysław Tatarkiewicz:
"Samotność jest przyjemnością dla tych, którzy jej pragną
i męką dla tych, co są do niej zmuszeni".
Mówi się, że samotność
zupełna, absolutna nigdy się nie zdarza. Ale czy można być bardziej samotnym
niż chory, który mi powiedział: "Panie doktorze! Ja już nawet sam
sobie nie jestem potrzebny". Odebrałem to jako głębię, otchłań,
czeluść samotności - samotności "od i do samego wnętrza osobowości chorego".
Chory ten nie mógł znaleźć pocieszenia pokrzepienia, pociechy, nadziei
nie tylko w drugim człowieku, ale i w sobie samym.
CIERPIENIE
Chciałbym Państwu przedstawić
jak ja sam dojrzewałem w moim osobistym spojrzeniu na cierpienie.
Kiedy uczęszczałem
do szkoły podstawowej po raz pierwszy usłyszałem o cierpieniu Hioba. Byłem
przerażony. Hiob jednak nie stracił wiary w sprawiedliwość boską, za co
został później wynagrodzony. "Hiob pozostał symbolem cierpliwości
w cierpieniu".
W wieku młodzieńczym
zrozumiałem na czym polegały "Cierpienia młodego Wertera".
Jeszcze później pojąłem co znaczą męki Tantala - syna Zeusa przykutego
do skały i cierpiącego z powodu głodu i pragnienia w pobliżu wody i owoców
- a więc tak jak w życiu, gdy cel zdawałoby się jest w zasięgu ręki, ale
staje się z rożnych przyczyn mimo to nieosiągalny.
Zdałem też sobie sprawę
z cierpień Prometeusza skazanego na wyszarpywanie przez orły wciąż odrastającej
wątroby za kradzież tajemnic natury. Taki właśnie jest los prawdziwego
naukowca, borykającego się z odkrywaniem tajemnic natury. Prometeusz
w końcu został jednak uwolniony przez Heraklesa.
Czy cierpienie musi
być tylko duchowe, a ból tylko cielesny? W szpitalu mówi się, że chory
jest cierpiący, bo ma bóle. Można jednak cierpieć głód, ale też mieć bóle
głodowe.
Do odczuwania bólu
potrzebna jest świadomość. Cierpienie może być jednak bezbolesne - nawet
nie uświadamiane. Można bowiem cierpieć na zanik pamięci.
Cierpienie może być
też bardzo bolesne i można cierpieć na bardzo bolesny brak pieniędzy- zwłaszcza
chroniczny.
Kiedyś, podczas rannego
obchodu rutynowo spytałem chorego. Jak się Pan czuje? - "Cierpię...
cierpię więc... jeszcze jestem". Chory ten potraktował więc
cierpienie jako z natury rzeczy nieodłączny element ludzkiego losu.
Cierpienie może być
warunkiem konstruktywnego działania. Znana dewiza stoicka mówi "Sustine
et abstine" - "cierp i panuj nad sobą".
Cierpienie ma też i
swoją wartość - problem akceptacji bólu i wartości cierpienia zawarta jest
w Encyklice Jana Pawła II "Salvifici Doloris". Ból wcale nie dowodzi
absurdu egzystencji, ale może być wyrazem sensu, bo to, czy i co człowiek
zyskuje się z cierpienia, zależy od tego, jak na nie zareaguje. A to, jak
zareaguje na cierpienie, zależy od perspektywy, z jakiej to cierpienie
ocenia.
Głęboko, bardzo głęboko
wyraził to Norwid: "Hieroglif cierpienia, na ziemi niepojęty, zrozumialszy
w niebie". Oznacza to, że należy starać się dotrzeć do tego, co
jest za horyzontem. A przynajmniej wybiegać myślą poza horyzont.
Cierpienie nie jest
pojęciem intelektualnym, ale może prowokować, sprowadzać myśl i refleksję.
Może bowiem prowokować do postawienia sobie pytania - dlaczego?
Ból może też być objawem
korzystnym. Jakże często ból informuje, a nawet ostrzega przed rozwijająca
się chorobą. Problem nowotworów byłby łatwiejszy do opanowania, gdyby pierwsza
powstała komórka rakowa wywoływała ból.
W Klinice używane jest
pojecie "czasu dodanego". "Czas dodany" - to czas między
zgonem chorego przy naturalnym przebiegu choroby, a odroczonym czasem zgonu
po zastosowaniu leczenia paliatywnego. Chorzy mówią, że "żyją na kredyt",
lub określają to jako dni darowane.
Operowałem chorego
- znanego wówczas i rokującego wielką naukową karierę docenta matematyki.
Wykonałem właśnie operacje paliatywną. On i ja byliśmy świadomi jego śmiertelnej
choroby. Ale ja zdążyłem jeszcze się z nim zaprzyjaźnić. Zaprzyjaźnić z
człowiekiem świadomym swej śmiertelnej choroby - zaprzyjaźnić w okresie
i na okres właśnie tych dni darowanych. Tu nasuwa się cytat z wiersza Ks.
Jana Twardowskiego: "Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą".
W ramach przyjacielskich
już rozmów powiedział mi kiedyś: "Słuchaj - czuję się jak skazaniec.
Dzięki operacji, którą wykonałeś uzyskałem tylko czasowe odroczenie wyroku.
Wyroku czy kary? Wynik operacji (paliatywnej) i ten czas dodany nie jest
przecież wyrazem aktu łaski".
Podczas jednej z wielu
rozmów, które stanowiły tematyczną ciągłość stwierdził: "...przecież
nikt się mnie nie pytał czy chcę żyć, - dlaczego miałby się pytać, czy
chcę umierać". Kiedyś przytoczył mi też wypowiedź Einsteina: "Chcę
wiedzieć, co myślał Pan Bóg stwarzając świat - reszta to szczegóły".
Innym razem sformułował pytanie: "Dlaczego sens życia jest tajemnicą.
Ale też - Jaki jest sens tej tajemnicy". Przedmiotem jego udręki był
i Lęk i Sens - a właściwie to lęk o sens - strach przed własnym nieistnieniem.
Wkrótce jednak powiedział mi: "Czy ja, który zaistniałem mogę przestać
być i stać się absolutnym niebytem? - Dochodzę jednak do wniosku, że gdyby
moje istnienie tak nagle zapadło się w niebyt, to dopiero to - zupełnie
nie miałoby sensu. To byłby czysty - Nonsens."
Pod koniec tego "dodanego
mu czasu" rozterki filozoficzne zastąpione zostały przez wartości religijne.
Były one rezultatem jego bitwy z myślami. Lęk pokonał przy pomocy wiary.
Po latach, z okazji
zjazdu Bielańczyków, opowiedziałem tę wymianę myśli memu gimnazjalnemu
koledze - księdzu, który w dyskusji przytoczył słowa Ojca Świętego na Placu
Zwycięstwa, że: "bez Chrystusa człowiek nie jest w stanie do końca
zrozumieć samego siebie".
Ale te dwa pytania
najpierw nas wspólnie, a potem mnie samego nurtowały. Dlaczego sens
jest tajemnicą? Jaki jest sens tej tajemnicy? Ale, czy zawsze to czego
nie możemy zrozumieć jest tajemnicą. A poza tym przecież my wszyscy dużo
więcej wiemy niż rozumiemy. I nas to nie dziwi. Z kolei - Niewiedza
jest siłą! Niekiedy bardzo agresywną i bezwzględną. (Orwell). A tajemnica
to przecież nie zagadka. Tak naprawdę, to my najwyraźniej widzimy tylko
swoje złudzenia i wyobrażenia, a dramat rozumu polega na tym, że
ulega on złudzeniom. A ponadto jak rozpoznać: "Mądrość kłamstwa / kłamstwo
- wiedzy i błyskotność / formalizm prawdy - wewnętrzną bezistotność".
( Norwid)
Najpiękniejsze spotkania,
w jakich uczestniczyłem to były spotkania Rektorów Uczelni warszawskich.
Podczas dyskusji o
kulturze życia akademickiego padło zdanie: "Jedna jest tylko rzecz ważna
w sztuce, to jest ta, której nie można wytłumaczyć". - No dobrze, ale
czy tylko w sztuce? A w życiu? Jakże głęboko problem nieistnienia wyraził
w jednym z wierszy Czesław Miłosz:
"...Czyż nie ulegałeś
Słodkim pokusom ulgi w nieistnieniu
Ucieczki w nicość? Gdyby nawet
prawdą
Było, że z marzeń naszego gatunku
zostanie ogromny śmiech pustki
A my jesteśmy oddzielne nicoście".
Inny aspekt sensu. Jednym
z przedmiotów mych chirurgicznych szczególnych zainteresowań było operacyjne
leczenie chorych z rakiem przełyku. Pamiętam chorego rodem z Wilna, z rakiem
przełyku. Wytłumaczyłem mu na czym polega operacja - na otwarciu jamy brzusznej,
klatki piersiowej i przemieszczeniu żołądka na szyję.
Wyjaśniłem, że operacja
wiąże się jednak z pewnym ryzykiem i że po operacji musi prowadzić bardzo
oszczędzający tryb życia. "To znaczy się, że w życiu nie będą miał
nic innego do roboty tylko żyć. A to nie miałoby sensu. Trzeba żyć, a nie
tylko istnieć. A ja tylko kiedy pracuję i tworzę - to czuję że żyję".
Po chwili refleksji dodał: "Ale, ale... Panie Docencie, ja tego zupełnie
nie przewiduję, ale gdybym tak przypadkiem umarł, to proszę pamiętać, że
nie zgadzałem się na żadną sekcję".
W procesie leczenia
należy, zrozumieć nie tylko istotę choroby, - nie tylko chorego, ale i
jego stosunek do choroby i do życia.
Jeden z chorych pochodzący
tak jak moi rodzice "Z Nad Niemna" i urodzony tak jak mój Ojciec
w Eysymontach Wielkich (dlatego mówił mi po imieniu) widząc już nie tylko
walkę o jego życie, ale walkę ze śmiercią powiedział mi: "Tadzik, tak
ty to już i zostaw - Ja już życia się najadłem.... aż nadto".
Bardzo ciekawe było skojarzenie z jedzeniem, bowiem chory ten wg słów Broniewskiego
"...tam gdzie zima, Kołyma...", przez wiele, wiele lat w charakterze
zwierzęcia do pracy w kopalni, był odzwyczajany od jedzenia.
Przed kilku laty odwiedziłem
żyjącego właśnie "Nad Niemnem" mego 96-letniego stryja. Stryjku, a co
ze Stasiem (synem)? - Zmarło mu się, zmarło.- A na co Staś
umarł. - Widzisz, Tak prawdę powiedziawszy to ja nawet i nie wiem,
ale widzisz "Przyroda jego była słaba". Dziś powiedzielibyśmy, że był
źle genetycznie zaprogramowany.
Obcując tak "na co
dzień ze śmiercią" łatwo spostrzec, że jakże często współcześnie śmierć
traktuje się tylko jako "błąd techniczny" - ku zawodowej uciesze ludzi
z tego żyjących. Jednak za nieszczęście, za śmierć ktoś musi być winien.
Pan Bóg? Los? Przypadkowy układ genów - są nieosiągalni. Trudno więc w
stosunku do nich skierować akt oskarżenia. Pod ręką jest lekarz.
Ale w związku ze śmiercią
nasuwa się refleksja i obserwacja, że w tym zimnym współczesnym świecie
jakże często wiadomość o śmierci ma tylko wartość informacji: że zwolniło
się miejsce, że jest etat, stanowisko do obsadzenia. Ważne jest przecież
w życiu nie to kto odchodzi, ale kto przychodzi - może ja?
RZECZYWISTOŚĆ
Myśl nie może zamykać
się na rzeczywistość. Przez wieki - lekarzami byli kapłani. Stąd jeszcze
dziś oczekujemy cudów. Potem lekarze byli powiernikami nie tylko
spraw ciała, ale powiernikami finansowymi i powiernikami serca. Powiernictwo
finansowe odpadło z tytułu pauperyzacji stanu lekarskiego. Rolę powierników
serca przejęły zaś poradnie seksuologiczne.
Lekarze pozostali jednak
powiernikami codziennych kłopotów. Dlatego chorzy bardzo często i to zupełnie
spontanicznie wyrażają swoje niezwykle krytyczne opinie o, rzeczywistości kreowanej przez politykę i polityków.
Chorzy to wysoce wyselekcjonowana
grupa z populacji całej społeczności, ale sami tworzą bardzo istotną populację.
Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że rzeczywistość chorych jest zawsze
bardzo subiektywna.
Niestety w odniesieniu
do polityki i polityków część wypowiedzi chorych muszę ocenzurować, ponieważ
są zbyt soczyste, zbyt obrazowe, zbyt dosadne i niekiedy zbyt przejrzyście
prawdziwe. Te ich oryginalne myśli i opinie sformułuję sam.
Chorzy są w zasadzie
apolityczni, a nawet antypolityczni. Chorych bowiem nie obchodzi, czy politycy
chcą sobie skręcić w lewo czy prawo, czy też chcą coś skręcić w lewo czy
prawo i jaki w danej chwili ma obowiązywać dogmat ekonomiczny, ale też
zupełnie nie wierzą w szantaż braku alternatywy.
Chory, którego nie
było stać na wykupienie lekarstwa powiedział mi: "Miało być sprawiedliwie
przedtem. Miało być sprawiedliwie potem. No i co? Zamieniono tylko dyskryminację,
polityczną na finansową. Jedna i druga wiąże się z pogardą do człowieka.
Ta druga nawet dużo bardziej. W tym świecie wolnego rynku i bezwzględnej
konkurencji to ja tak żyję w granicach między lekceważeniem a pogardą."
Chorzy wcale nie chcą,
aby kapitaliści byli biedni. Chorzy sprawiedliwość społeczną rozumieją
jako stworzenie jednakowych szans na możliwość leczenia i wyleczenia. Chorym
wcale nie chodzi o równość żołądków - to slogan sprowadzający rzeczywisty
problem biedy do absurdu, który przez to łatwo jest wyśmiać i wykazać jego
niedorzeczność. Kamuflując przez to tylko interes własny. Chorym chodzi
o to, aby nierówności były sprawiedliwe.
Inni chorzy mówili
mi: "Widzi Pan, w państwie prawa, zgodnie z prawem nie stać mnie
na wykonanie badań we właściwym terminie, choć jest podejrzenie raka, a
nie stać mnie na badania tylko dlatego, że kiedyś, kiedy pracowałem uwierzyłem
w wartość dobra wspólnego - a teraz okazuje się, że nie wiadomo co to jest?
Przecież ludzie organizują się w państwo, ze względu na dobro wspólne,
a nie bogactwo poszczególnych ekip mieniących się elitami. A poza tym,
gdybym niegdyś głosił i zmuszał do wierzenia, że w miarę rozwoju ludzkości
w przyszłości w ogóle pieniędzy nie będzie, to dziś miałbym ich dużo więcej."
Przypomniał mi się
egzamin z filozofii do doktoratu z chirurgii i otrzymane pytanie dotyczące
marksistowskiej teorii rozwoju społecznego i o roli pieniądza w rozwiniętych
społeczeństwach. Jak odpowiedziałem to wiadomo - bo egzamin zdałem.
W szpitalach leczymy
wielu ludzi bezdomnych. Wyrasta przed nami rzeczywisty i moralny dylemat,
bowiem nie ma dokąd takiego chorego wypisać, a wielu z nich wymaga jeszcze
dalszej pozaszpitalnej opieki. Dokonując wypisu takich chorych zawsze nasuwało
mi się pytanie, czy w wolnym kraju człowiek bezdomny, bezrobotny i w ogóle
biedny (jakże często nie z własnej winy) jest rzeczywiście człowiekiem
wolnym?
Po tych i wielu innych
nie cytowanych tu wypowiedziach ludzi biednych i chorych ja sam zrozumiałem,
że: Ubóstwo - nie zawsze jest wyrazem życiowego nieszczęścia, ale pod warunkiem,
że nie wiąże się z degradacją, upokorzeniem człowieka przez los i
ludzi i jeśli się nie wiąże z brakiem życiowej perspektywy.
Jeśli ludzie nie mają
możliwości żyć wygodnie - to niech chociaż żyją przynajmniej godnie.
Jednemu bardzo narzekającemu choremu powiedziałem: No wie Pan jest nadzieja,
że jak poprawi się sytuacja ekonomiczna, to... - Wiem, wiem - przerwał
mi chory - że statystyki są coraz lepsze, bo choć stajemy się kolejno
orłami, lwami i tygrysami ekonomicznymi to... tak naprawdę jedyna nadzieja,
jaka mi pozostaje to nadzieja... na odpuszczenie grzechów. Statystyki nie
są głodne - i dodał: urzędowi statystycy też zapewne nie.
W całym swoim życiu
piastowałem szereg odpowiedzialnych i bardzo nawet prestiżowych stanowisk.
Przez dwa lata byłem Prezydentem i przez 10 lat członkiem Executive Committee
Światowej Federacji Szpitalnictwa, wybranym przez delegatów z przeszło
90 krajów, a kandydować mogłem tylko dlatego, że Federacja była organizacja
pozarządową, toteż władze nie były w stanie odrzucić mojej kandydatury
i wydelegować kandydata oczywiście lepszego.
Wszystkie stanowiska
jakie piastowałem pochodziły z wyboru, a nie z powołania przez władze państwowe.
Przez władze państwowe
powołany zostałem tylko raz jeden - do wojska - ale za to na lat 6 w wyniku
wyjątkowo superselektywnego doboru. Dziś jednak kiedy przejeżdżam koło
miejsca mego dawnego postoju, myślę sobie, że i tutaj "cząstkem mej
duszy zostawił".
Ciekawi ludzie, jakich
w wojsku spotkałem to niewątpliwie "oficerowie frontowi", którzy
przeszli bojowy szlak od Lenino do Berlina. Mieli zupełnie odmienne spojrzenie
na życie. Byli świadomi, że śmierć ich nie tyle ominęła, co po prostu przeoczyła.
Może właśnie dlatego, na moim poziomie presja polityczna, w wojsku była
śladowa w stosunku do innych instytucji życia państwowego, w których pracownicy
- nawet naukowi - wielokrotnie nie zgadzali się z własnymi poglądami.
Po manewrach, podczas
których jako chirurg pełniłem funkcję Dowódcy Szpitala Polowego Brygady
Ochrony Rządu zdawałem raport generałowi, który właśnie przeszedł wojenny
szlak od Lenino do Berlina. Przedstawiłem braki wymagające uzupełnienia.
Adiutantowi kazał zanotować, a mnie powiedział: "Majorze! A wam to powiem,
że w tej jednostce straty są, albo totalne, albo żadne. No więc nie macie
się czego tak bardzo denerwować".
Jeden ze znanych niegdyś
byłych pracowników - używając orwelowskiego języka - "Ministerstwa Wzajemnej
Miłości" leżąc w szpitalu już bez władzy, jako chory ku memu wielkiemu
zdziwieniu rozpoznał mnie z jakiegoś "odpryskowego" procesu. Może dlatego,
że zostałem zwolniony. Byliśmy więc znajomymi. Chętnie więc i często choć
przelotnie rozmawialiśmy. Początkowo obawiałem się, że rozmowa przyjmie
charakter przesłuchania.
Podczas jednej z ciekawych
rozmów powiedział mi "...byłem na wozie, byłem pod wozem i byłem
nawozem". W kontekście całej rozmowy stwierdzenie to miało charakter
raczej intelektualnego wyznania życiowego prawa, wynikającego z własnego
doświadczenia. To nie była próba tłumaczenia się, czy wyjaśniania przeszłości.
Przywieziono kiedyś
w pełnym odurzeniu alkoholowym pobudzoną ruchowo i słownie córę warszawskiego
Koryntu. Opluwała nas słownie i dosłownie i to bardzo obficie. W pewnym
momencie trzymający ją za ręce sanitariusz nie wytrzymał i powiedział:
"Uspokój się Ty K...oryntianko jedna". "Tylko nie Ty" - odpowiedziała.
Pomyślałem wówczas, że nawet u ludzi upokorzonych przez życie, żyjących
poniżej godności istoty ludzkiej, żyjących na samym dnie ludzkiego padołu,
kołacze się gdzieś poczucie godności własnej.
NADZIEJA
Szpital to nie tylko
miejsce cierpienia i bólu, ale i nadziei - tych spełnionych i nie spełnionych.
Dum spiramus speramus - co przetłumaczyłbym jako: "niech
żywi nie trącą nadziei". W nadziei zawarta jest ukryta energia działania.
Ale ceną, jaką się płaci za zawiedzione nadzieje jest rzeczywistość. "Oto
jak nas biednych ludzi rzeczywistość ze snu budzi".
Kiedyś poinformowałem
chorego, że są przeciwwskazania do wykonania radykalnej resekcji i że zastosowane
zostanie leczenie zachowawcze. Chory zrozumiał, że nowotwór już jest nie
operacyjny. Powiedział: "Rozumiem, że jedynym lekarstwem, jakie mi tak
naprawdę pozostaje to jest tylko nadzieja. To znaczy, że muszę łudzić się
nadzieją". Ciekawe, że nadzieję chory określił tu jako lekarstwo, pomimo
że łudził się on tylko nadzieją.
Dlatego w tej jego
"nadziei" zawarta jest jednak gorycz rezygnacji, zwątpienia, życiowej
kapitulacji.
Mąż jednej z operowanych
chorych na tarczycę pomimo wyniku badania histologicznego wskazującego,
że usunięty guz ma charakter łagodny wielokrotnie zadawał mi pytanie "....Czy
to nie może być pomyłka? Czy wynik nie może być fałszywie negatywny?"
Zmęczony jego krańcowo defetystycznym, fatalistycznym usposobieniem i uporczywym
poczuciem klęski, żeby zakończyć taki tok rozumowanie powiedziałem: "Niech
żywi nie tracą nadziei"... że kiedyś umrą - dopowiedział.
W języku greckim słowo
elpis - nadzieja - może oznaczać wszelkie oczekiwanie, nawet rzeczy
złych. Dyżur. Telefon.
- Czy to Szpital?
- Tak.
- Czy rozmawiam z lekarzem?
- Tak.
- Panie Doktorze, czy ten a ten
chory jeszcze żyje?
- Przepraszam, ale kim Pani jest
dla chorego?
- ... Córką.
- Niestety stan chorego jest
bardzo ciężki... powiedziałbym krytyczny.
- Aha! No dobrze. No to zadzwonię
jeszcze raz.
Na łóżku jednego chorego
zobaczyłem publikację z tekstem Encykliki Ojca Świętego "Przekroczyć
próg nadziei". Rozwinęła się rozmowa podczas której padło pytanie: "No
dobrze, ale jak odnaleźć ten próg? Trzeba go najpierw odnaleźć, żeby go
przekroczyć". - W tej encyklice jest na to pytanie odpowiedź
zawarta w cytacie Norwida. "Nadzieja jest z prawdy". Chodzi
o blask prawdy (veritatis splendor).
W ochronie zdrowia
z rzeczywistością ściśle skojarzona była nadzieja. W ramach reformy odejść
będą musieli najsłabsi, niezaradni i najmniej sprawni. Takie jest założenie.
Z tą nadzieją związane są jednak obawy, że odejdą najsłabsi nie w umiejętnościach
i chęci opieki nad chorymi, ale najsłabsi w "wolnej amerykance" i "zapasach"
o stanowiska i wynagrodzenia. Lekarze, których życiową pasją jest realizacja
powołania i poświecenie w stosunku do chorych, pierwsi zostaną przez prawa
konkurencji poświęceni jako najmniej zaradni i najmniej sprawni w zmaganiach
o finansowy sukces i kariery, pomimo że są najlepsi w opiece nad chorymi.
Ale, cytując słowa
Św. Pawła z listu do Rzymian: "Contra spem spero" - co przetłumaczyłbym
jako "oj nie traćwa nadziei" - bo pozostają jeszcze wiara, nadzieja
i miłość.
"Przed pół wiekiem,
gdym był młodym człowiekiem...." na pierwszym roku studiów na
egzaminie z fizyki P. Prof. Kapuściński nie kazał mi wyklepać z pamięci
brzmienia niektórych praw fizyki, ale zadał mi pytanie: "kiedy drugie
prawo Newtona staje się przyczyną nieszczęść", oraz "...dlaczego
Pan mając temperaturę 36,6 wchodząc do łazienki również o temperaturze
36,6 może się poruszać. Zgodnie z prawem termodynamiki nie ma różnicy temperatur
miedzy "kotłem a chłodnicą", "nie ma przepływu ciepła" - a więc nie powinien
Pan wykonać żadnego ruchu". Odpowiedź: "bo człowiek nie jest maszyną
cieplną" uznana została za dostateczną.
Dziś, ponieważ wiem:
- że świat, życie i człowiek
nie są wartościami jednowymiarowymi,
- że medycyny, życia i zdrowia człowieka
nie uda się umieścić na jedno, dwu czy też nawet trójwymiarowej płaszczyźnie,
- że istotą człowieka jest jego
zdolność myślenia, a więc zdolność poznawania prawdy,
- że twórczą myślą należy wnikać
w tajemnicę i sensu istnienia
uzupełniłbym swoją odpowiedź:
- że człowiek nie tylko
nie jest maszyną cieplną,
- że człowiek nie może być postrzegany
tylko w wymiarze procesów biologicznych i fizykochemicznych,
- że człowiek jest nie tylko osobą
fizyczna lub prawną,
- że człowiek jest nie tylko producentem
lub konsumentem PKB
Bo człowiek...
Zakończę ostatni w XX wieku wykład
inauguracyjny na naszym Uniwersytecie parafrazą wypowiedzi Wójta z "Chłopów":
BO CZŁOWIEK - TO MISTERIUM.
"JA - CHIRURG WAM TO MÓWIĘ."
Wykład inauguracyjny wygłoszony 1 października 1999 roku
na uroczystym otwarciu roku akademickiego
w Akademii Medycznej w Warszawie.
Opracowanie na podstawie tekstu zamieszczonego w biuletynie
"Z życia Akademii Medycznej w Warszawie" nr 10(89) z 1999 roku.
Powrót do strony
głównej
|