Sapere Aude. Incipe!
("Ośmiel się być mądrym, Zacznij!")
Horatius, 65-8 r.p.n.e.
Prof. dr hab. Tadeusz Tołłoczko
Jeśli chcemy spojrzeć w przyszłość to musimy mówić o nauce. Wprawdzie A. Einstein żartobliwie
powiedział kiedyś że, "nigdy nie myślę o przyszłości, bo ona i tak nadejdzie",
to jednak uwzględnić musimy też i myśl wypowiedzianą przez C.F. Kettering'a,
że "jestem bardzo zainteresowany przyszłością, bo zamierzam w niej żyć".
Historia poucza nas jednak że przyszłość zawsze wygląda inaczej niż sobie
to wyobrażamy i planujemy.
"Najmądrzejszym" dla
ucznia powinien być nauczyciel w szkole podstawowej, bowiem na wszystkie
zadawane pytania umie udzielić odpowiedzi. W szkole średniej nauczyciel
może oznajmić: "zapytajcie się matematyka, historyka, biologa, ponieważ
treść pytania dotyczy ich specjalności". Na uniwersytecie profesor może
natomiast powiedzieć: "to co wam mówiłem na poprzednim wykładzie okazuje
się w świetle nowych badań być już nieaktualne".
Wypowiedzi te ilustrują
ewolucję postępu, od etapu zdobywania wiedzy, do etapu jej tworzenia -
czyli do myślenia. Nasuwa się więc tu zasadnicze pytanie jakie w tym procesie
ewolucji są zadania Szkoły Wyższej i Studenckiego Ruchu Naukowego. Spośród
wielu obowiązków szkoły typu uniwersyteckiego za najważniejsze zadanie
uznałbym nauczyć myśleć. Powtórzę tu od lat cytowaną myśl że: "uczyć się
a nie myśleć to daremny wysiłek, myśleć a nie uczyć się może być niebezpieczne".
Dlatego też przejść
należy od szkoły uczącej do szkoły kształcącej. Wyższe Uczelnie typu uniwersyteckiego
powinny więc kształcić, a nie tylko uczyć. W konsekwencji studenta nie
można traktować jak dyskietkę komputerową do kodowania wiedzy i jej odtwarzania
podczas egzaminu, bowiem uniwersyteckie kształcenie nie polega na encyklopedycznym
tłoczeniu wiedzy. Sama wiedza bowiem to tylko surowiec, bez którego żaden
postęp nie może się dokonać. Warunkiem postępu jest natomiast proces myślowy.
Sama wiedza to jak encyklopedia, komputer czy książka telefoniczna, bez
myśli stają się bezużyteczne, a przecież nawet obecny stan wiedzy jest
właśnie rezultatem myślenia. Sama wiedza bez myślenia to tak sobie leży
i się bezczynnie starzeje.
Zgodnie z łacińskim
przysłowiem "Verba docent, exempla trahunt" ("Słowa uczą, przykłady pociągają"
- lepszy przykład, niż słowa) dalszą część swojego wystąpienia w dużej
części oprę na z życia wziętych przykładach, których sam doświadczyłem.
Egzamin to również
cześć aktywnego procesu przekazywania wiedzy i doskonalenia toku rozumowania.
Dlatego osobiście nigdy na egzaminie nie mówiłem studentowi "proszę sobie
przypomnieć", lecz "proszę pomyśleć", podając niekiedy w razie potrzeby
dodatkowe informacje potrzebne do ostatecznego wyciągnięcia wniosku, będącego
treścią pytania.
Przed wielu laty na
"giełdzie" przed jednym z egzaminów poprosiłem kolegów o "wywar" na temat
tętniaków. Jeden z nich powiedział mi: "zapamiętaj sobie tylko słowo "sznur"
i od kolejnych liter począwszy wyrecytujesz bez zająknięcia, że są tętniaki:
"samorodne, zatorowe, z nadżarcia, urazowe i rozdzielające". Rada się przydała.
To, że nie wiedziałem jakie zjawiska i procesy patofizjologiczne za każdym
z tych określeń się kryją to nikogo to już nie obchodziło. Odkryłem potem,
że wówczas na temat tętniaków coś może wiedziałem, ale z pewnością nie
wszystko co wiedziałem to dogłębnie rozumiałem.
W pełni zgodzić się
należy ze stwierdzeniem McLeoda, że nauczyciel uczyć winien nie tyle wiedzy,
ile sposobu jej zdobywania , bowiem jak ktoś będzie tylko chciał, to umiejąc
zdobywać wiedzę to z pewnością ją posiądzie. Całej wiedzy i tak nie uda
się studentowi przekazać. Przekazywać też ponadto należy nie tyle wiedzę,
ile umiejętność jej wykorzystywania. Jednakże wśród przekazywanych wartości
naczelne miejsce powinna zajmować prawda. Naukowa i życiowa prawda.
Przed laty jako młody
lekarz przeżyłem wielki wstrząs. Wierzyłem że każde słowo nauki i naukowca
jest w swej prawdzie święte. Uczestniczyłem w bardzo poważnym posiedzeniu
omawiającym zastosowanie nauki Pawłowa w medycynie klinicznej. Starannie
notowałem wypowiadane słowa. Po posiedzeniu zawiadomiono głównego referenta,
że chora będąca żoną jakiegoś ówczesnego bardzo wysokiego VIP'a, nagle
zasłabła. Dyskusja przy łóżku chorej na temat przyczyn zapaści była bardzo
nerwowa. Jeden z asystentów w końcu zwrócił się do ordynatora mówiąc: "tok
rozumowania pana profesora jednak wcale nie przebiega torami pawłowowskimi".
Ten zaś w natychmiastowej replice zdenerwowanym tonem i podniesionym głosem
powiedział: "W nosie mam pana i pańskiego Pawłowa". Wymienił on wprawdzie
inna część ciała, ale mimo to ja sam również o mało nie dostałem zapaści.
Zawalił mi się ideał świata nauki. Stanowi to dla mnie oczywisty dowód,
że wśród przekazywanych młodzieży wartości naczelne miejsce zawsze powinna
zajmować prawda.
E. Brunner powiedział
kiedyś: "Science knows what it is. It does not know what it ought to be".
( Nauka wie czym jest, ale nie wie czym być powinna). Wiadomo jednak, że
nauka ma być środkiem a nie celem. Z kolei jakże często o "karierze naukowej"
mówi się tak jak o "karierze wojskowej, administracyjnej, czy politycznej".
Awans "naukowy" nie zawsze bowiem związany jest z ideą postępu i odkrywczości,
a realizowany bywa odmiennymi metodami niż poprzez sumienny trud sprawdzania
podjętych hipotez badawczych. Jedni mówią, że są takie wartości (w tym
nauka) dla realizacji których warto jest życie poświęcać. Inni zaś twierdzą,
że zachowują się tak, jakby dla tych wartości warto było poświęcać życie,
ale... cudze, poprzez plagiaty, przywłaszczania cudzych pomysłów i wyników
cudzej pracy. Jakże surowo ocenia ten typ pracowników nauki łaciński zwrot:
"Postquam docti prodierunt, boni desunt". - Gdy pojawili się uczeni, zabrakło
szlachetnych).
Mentalność wielu ludzi,
a w tym również i wielu ludzi nauki bardzo niechętnie znosi, lub wprost
nie toleruje cudzych koncepcji a zwłaszcza osiągnięć , tak jak ich organizm
nie toleruje obcego białka. Cudze osiągnięcia działają jednak również jak
antygen na aktywność naukową naukowych konkurentów.
W Uczelni naszej kilkakrotnie
organizowane były międzynarodowe sympozja na temat uczciwości w badaniach
naukowych - "Scientific Integrity". W oparciu o przytoczone doświadczenie
własne rozumiem jak wielką stanowią one wartość, zwłaszcza dla młodych
adeptów nauki, bowiem zgodnie z życiowym prawem autorytet uczonych nie
powinien wynikać z formalnych tytułów, lecz z rzeczywistych wartości naukowych
i lekarskich osiągnięć.
Prawdziwy naukowiec
jest człowiekiem skromnym choć niektórzy mówią, ze tylko święci powinni
być skromni. Przed kilku laty jeden z laureatów nagrody Nobla, w momencie
jej odbierania powiedział: (przytaczam myśl z pamięci i w skrócie): "...
ja rzeczywiście to odkryłem, ale gdybym ja tego teraz nie odkrył, to za
rok, może dwa, a najpóźniej za trzy lata odkryłby to z pewnością ktoś inny.
No, VII Symfonii Bethovena z pewnością nikt inny nie skomponuje." Taka
wypowiedź w momencie odbierania nagrody Nobla, to dobitny wyraz prawdziwej
skromności, pomimo olbrzymiej wiedzy i doświadczenia i uzyskania tak prestiżowej
nagrody.
Skoro już jesteśmy
przy laureatach Nagrody Nobla, to przypomina mi się inne wydarzenie. Przed
laty odbywał się światowy kongres chemików, w którym brało udział kilku
laureatów Nagrody Nobla. Gwoli uwypuklenia wagi problemu pozwolę sobie
na pewną "poetycką dowolność" (licentia poetica) i dokonam parafrazy wywiadu
jaki przeprowadziła jedna z dziennikarek.
- Czy mógłby Pan powiedzieć co jest
przedmiotem pana badań uwieńczonych tak wspaniałą nagrodą - brzmiało pierwsze
pytanie skierowane do laureata.
- Ja zajmuje się przerzucaniem wodoru
z węgla 23 na 24.
- Ach! to jest rzeczywiście wspaniałe,
pasjonujące zajęcie - powiedziała trochę zawiedzionym głosem dziennikarka.
Z pewnością jednak swoją wiedzę i doświadczenie przekazuje Pan innym w
ramach intensywnej pracy dydaktycznej i popularyzatorskiej.
- Ja? - spytał zdziwiony laureat.
- Nie, nie mam w tym kierunku żadnych uzdolnień.
- Jednak z tytułu zajmowanego stanowiska,
posiadanej pozycji i autorytetu z pewnością poświęca Pan swój czas również
pracy społecznej?
- Ja? - odpowiedział pytająco jeszcze
bardziej zdumiony laureat. Ja zupełnie nie mam na to czasu.
- To na co poza praca badawczą poświęca
Pan swój cenny czas?
- Cały swój czas i cale swoje życie
przeznaczam wyłącznie na przerzucanie wodoru z węgla 23 na 24. I na to
też mi czasu nie starcza.
- Tym razem to już ja zakończę.
"Bardzo dziękuje za ten niezwykle kształcący i dający wiele do myślenia
wywiad".
Jeszcze raz "a propos"
laureatów tej prestiżowej nagrody... Miałem kilkakrotnie możliwość uczestniczyć
w naukowych posiedzeniach z udziałem laureatów Nagrody Nobla. Dokonałem
pewnego spostrzeżenia. Czy wiecie po czym podczas naukowego posiedzenia
można rozpoznać laureata Nagrody Nobla? Po tym, że na posiedzeniu naukowym
kończy on swoją wypowiedź... "przed czasem". I rzeczywiście, jeśli ktoś
mówi bardzo długo, to znaczy, że nie ma nic ważnego do powiedzenia. Celem
bardziej dobitnego zilustrowania tego spostrzeżenia przytoczę wypowiedź
Prof. J. Nielubowicza, który w okresie kiedy wystrzelono pierwszego sputnika
(a było to wówczas wielkie wydarzenie) spytał mnie kiedyś: "Czy wiesz dlaczego
sputniki latają? - Bo ogrom myśli ludzkiej zawarty został w małej przestrzeni".
Podczas mojego pobytu
w Anglii i pracy na oddziale torako- i kardiochirurgicznym mój szef polecił
mi przedstawić chorego na posiedzeniu naukowym. Problem dotyczył chorego
po pulmonektomii, u którego stwierdzono nowe ognisko nowotworu w drugim
płucu. Omawiano możliwość chemio-, lub radioterapii. W pewnym momencie
jeden z uczestników posiedzenia, który nie usłyszał zapewne, że chory miał
już usunięte jedno płuco powiedział: "Sorry! I don't see any problem. The
lung shoud be removed". Szef mój odpowiedział: "O! It is very interesting,
but I think that the patient would be too anoxic". Ta krótka odpowiedź
zmieniła na całe życie moje spojrzenie na cel i sposób prowadzenia dyskusji,
oraz sens naukowych posiedzeń uwzględniających możliwość i prawo do pomyłki
i błędu, a nawet nieuwagi dyskutantów, co zupełnie nie upoważnia do deprecjacji
i poniżania ich osobowości. W posiedzeniach uczestniczy się po to, ażeby
się czegoś dowiedzieć, nauczyć, a nie po to by podziwiać mniej lub bardziej
prawdziwe osiągnięcia referenta. Przyznam się szczerze, że spodziewałem
się wówczas odpowiedzi w stylu: "Panie! pan jesteś... Coś pan... itd.",
do czego w moim ówczesnym zrozumieniu utytułowany autorytet jakim był mój
szef miał "rude prawo".
A teraz przykład mądrości
dydaktycznej w chirurgii. Przez kilka pierwszych miesięcy mojej chirurgicznej
pracy w Anglii, otwierałem klatkę piersiowa, po czym mój szef wykonywał
odpowiednią resekcję tkanki płucnej, a następnie ja kończyłem operację
zamykając klatkę piersiową. Któregoś dnia, po otwarciu klatki piersiowej
jak zwykle poprosiłem mego szefa na salę operacyjną. Po ocenie pola operacyjnego
stwierdził on, że należy wykonać pulmonektomię i powiedział do mnie: "carry
on...". Będąc bardzo młodym chirurgiem, który nigdy do tej pory pulmonektomii
nie wykonywał i dodatkowo z psychicznym obciążeniem cudzoziemca, i nie
bardzo jeszcze poznanym środowiskiem, spojrzałem niespokojnie na mego szefa.
Ten spytał: "czy jesteś przygotowany?" - "Anatomiczne i chirurgicznie tak,
psychologicznie nie" - odpowiedziałem. "O.K.! carry on..." - powiedział
dodając: "Ja pojadę teraz na konsultacje do City General Hospital (dwadzieścia
minut drogi samochodem) - jeśli będziesz miał problem to zadzwoń". Proszę
sobie wyobrazić co ja przeżywałem, jak pedantycznie operowałem i ile to
trwało. Przed zamknięciem klatki piersiowej nagle pojawił się szef. Zaglądnął
do klatki, spojrzał na moje dzieło, potem na mnie i powiedział tylko jedno
słowo: "O.K.!". Nadzwyczajność tego wydarzenia polegała jednak na tym,
że Mr. Max Sanderson - bo on był moim szefem - cały czas siedział w pokoju
przyległym do sali operacyjnej - o czym ja oczywiście nie wiedziałem. Tak
więc była to moja rzeczywiście pierwsza w życiu samodzielnie wykonana pulmonektomia.
Chirurgiem staje się operator wówczas, gdy sam ponosi odpowiedzialność
za swoje środoperacyjne, dotyczące również techniki operacyjnej decyzje.
Całe to wydarzenie oceniłem jako przykład "English spirit of education".
Podczas tego samego
pobytu w Anglii, po pracy w jedno słoneczne piątkowe popołudnie zaproponowałem
memu koledze - Anglikowi grę w tenisa na korcie znajdującym się w obrębie
szpitala i w zasięgu osobistego "beepu". Ten powiedział mi, że nie może
grać bo jedzie na posiedzenie naukowe do "Children Hospital" na wykład
zaproszonego gościa. Zdziwiony, bo nieświadomy powiedziałem: "nie wiedziałem,
że interesuje ciebie pediatria - przecież chcesz zostać chirurgiem?" -
"To posiedzenie jest za darmo, a więc mogę się tam czegoś za darmo się
nauczyć" - brzmiała wyjaśniająca i kształcąca mnie replika.
Współcześnie coraz
bardziej zaciera się różnica między działalnością naukową a lekarską toteż
jeden wyleczony chory ma wartość odkrycia naukowego, jeśli wyleczenie nie
jest wynikiem postępowania rutynowego. Jakże często jednak nauka i lekarze
gotowi są z człowiekiem zrobić wszystko, na co tylko technika pozwala.
Dlatego też my należeć musimy do tej grupy ludzi, która reprezentuje i
myśl i sumienie. Ponadto w życie lekarzy coraz bardziej wkracza technologia
i ona zaczyna dominować w układzie chory - lekarz. Lekarza powinna cechować
jednak zawsze wrażliwość na los pojedynczego człowieka. Lekarz to "homo
ethicus", a nasze dotychczasowe lekarskie pojęcia etyczne wyrosły z korzeni
odrębności i niepowtarzalności jednostki. Wspominając zaledwie o związku
nauki i etyki lekarskiej musze przypomnieć, że Sokrates przewidywał, że
w miarę rozwoju ludzkości wiedza i mądrość będą samorzutnie formować doskonałość
moralną. Nie przewidział jednak istnienia historycznego okresu, w którym
codzienne życie nie będzie kształtowane przez moralność, poczucie dobra
wspólnego, miłość bliźniego, ale przez zysk. Same prawa rynku natomiast
jak to obserwujemy bez specjalnych zabezpieczeń legislacyjnych i ekonomicznych
lekceważą potrzeby człowieka słabego, a więc chorego i biednego, a przecież
zgodnie z myślą zawartą w wierszu Laureata Nagrody Nobla Czesława Miłosza
chodzi o to by "życie głodnych było równie warte co życie sytych". Tu wcale
nie chodzi o egalitaryzm równych żołądków. Definicja podana przez Kanta,
że sumienie to głos rozumu jest z kolei z pewnością niewystarczającą.
Tak więc nauka nie
potrafi orzekać o wartościach moralnych. Zacytuję więc tu raz jeszcze myśl
E. Brunner: "Science knows what it is. It does not know what it ought to
be". Tak więc wbrew nadziejom Sokratesa wiedza nie tylko nie stała się
gwarantem moralności, lecz jakże często wręcz zagrożeniem, choć z pewnością
Marię Curie-Skłodowską nie można winić za Nagasaki. Ma to szczególne znaczenie
dziś, w czasach rozproszenia i relatywizacji wszelkich wartości, chaosu
emocjonalnego i etycznego, zarówno w życiu jak i nauce, a moralność nie
może być tylko wygodną umową między ludźmi.
Niedawno przeczytałem
dekalog cnót Doliny Krzemowej, wręczany przez niektóre tamtejsze instytucje
swoim pracownikom. Jak wiadomo "Silicon Valey" stała się symbolem naukowego
i technologicznego postępu. A oto treść tego dekalogu z osobistymi uwagami:
1. Bądź uczciwy, ufaj innym i
wzbudzaj zaufanie. Musimy zdawać sobie sprawę, że postać uczonego odbierana
jest w dwóch aspektach poznawczym i etycznym. W obu tych aspektach pracownik
naukowy musi "zapracować" na zaufanie.
2. Kwestionuj autorytety.
Autorytet naukowy nie może wynikać z formalnych tytułów, lecz z naukowych,
osiągnięć w konkretnej dziedzinie i specjalności. Tytuły, przy odrobinie
życiowego sprytu i chytrości można "zdobyć", osiągnięcia naukowe trzeba
natomiast przemyśleć i "wypracować". Mądrość nie może polegać na sprycie
ubiegających się o tytuły i stanowiska.
3. Wyrażaj swoje poglądy oraz
idee w sposób konstruktywny. Poszukiwać należy zawsze konstruktywnych
rozwiązań. Pracownika naukowego zawsze cechować winna zdolność kreatywnego
myślenia.
4. Unikaj biurokracji. Przed
laty na kongresie International Hospital Federation powiedziałem, że jako
chirurg mam dwóch wrogów: bakterie i administrację. Mając antybiotyki do
dyspozycji w stosunku do bakterii nie jestem jednak bezbronny. W stosunku
do biurokratycznych form sterowania nauką, również nie możemy być bezbronni.
Ponadto nie można również trwonić energii własnej i swoich współpracowników
na działania spektakularne. Odrzucać należy też całkowicie grę pozorów.
5. Spodziewaj się zmian i podejmuj
ryzyko. Pracownika nauki cechować musi cnota przewidywania i perspektywistycznego
spojrzenia na życie i świat. Toteż podejmowane ryzyko musi być zawsze intelektualnie
kontrolowane. Pracownik nauki odznaczać się musi jednak darem spostrzegania,
problemów i rzeczy powszechnie przeoczanych, oraz darem dostrzegania
ukrytych nieraz uzdolnień i predyspozycji swoich współpracowników, którym
powierzać może odpowiednie do uzdolnień zadania.
6. Bądź twórczy i szukaj innowacyjnych
rozwiązań. Pracownik nauki musi być w każdej sytuacji przywiązany do
myśli i myślenia a nie do idei i do aktualnie panujących teorii i zasad.
Człowiek nauki za swoja powinność uważać winien troskę o należyty poziom
dyscypliny którą uprawia. Toteż pielęgnować należy model człowieka, myślącego
krytycznie ale konstruktywnie, kulturalnego, tolerancyjnego i działającego
z pasją w poczuciu spełniania życiowej misji. Również w rozumowaniu klinicznym
znacznie większe znaczenie przykładać należy do procesu myślowego i wiedzy
niż do powszechnie przyjętych naukowych koncepcji, teorii, zasad a zwłaszcza
rutyny.
7. Uznawaj popełnione błędy i
wyciągaj z nich wnioski. Należy być zawsze gotowym do rewizji własnego
punktu widzenia i krytycznego spojrzenia na własną interpretacje uzyskiwanych
wyników badań. Claude Bernard spostrzeżenia naukowe podzielił na spontaniczne
czyli bierne i indukowane, to jest takie których się poszukuje. Do często
popełnianych błędów należy faworyzowanie wyników oczekiwanych. Współcześnie
coraz większe znaczenie mają obserwacje indukowane. Jakże często też zwłaszcza
młodzi pracownicy nauki nie rozróżniają wyników od interpretacji, rzeczy
udowodnionych od tych co udowodnienia dopiero wymagają. Najczęściej też
widzimy jedynie to co znamy, a wypatrywać należy "niespodzianki". Szczęśliwe
przypadki i szczęśliwy los sprzyja bowiem tylko tym, którzy są na "niespodzianki"
przygotowani. Iluż to rzeczy nie zdołaliśmy czegoś zaobserwować, tylko
dlatego, że merytorycznie nie byliśmy do tego przygotowani i jak wielu
zdarzeń nie zaobserwowaliśmy tylko dlatego, że się ich nie spodziewaliśmy.
"Pomyłki są jednak nieuchronne między śmiertelnymi" (Teognis, II w.p.n.e.).
Teorii Semmelweisa opierał się nawet tak wielki człowiek i autorytet jakim
był Virchow, który uważał, że "pogoda jest ważnym czynnikiem w powstawaniu
gorączki połogowej". Najwięcej przypadków zakażenia obserwowano bowiem
w zimie, gdy studenci równocześnie odrabiali ćwiczenia prosektoryjne -
na co zwracał uwagę Semmelweis. Jest to również jaskrawy przykład jakże
często stosowania błędnej zasady: "Post hoc, ergo propter hoc" (po tym,
a więc z tego powodu), zapominając, że między dwoma zjawiskami może zachodzić
tylko związek czasowy, a nie przyczynowy. Przed błędami uchronić nas może
dyskusja, ponieważ jej przebieg wykracza zwykle poza myślowe szablony,
pod warunkiem, że nie ogranicza się ona do potakiwania, lub dyskredytowania.
8. Współdziałaj z innymi i przyczyniaj
się do budowania zespołu. Skończył się czas, gdy naukowca traktowano
jako szlachetnego dziwaka. Współczesny natomiast naukowiec to człowiek
obdarzony nie tylko pasją i umiejętnościami prowadzenia prac naukowych,
lecz również menadżer umiejący organizować pracę zespołową i zdobywać na
nią znaczące dotacje finansowe. Umiejętność samoorganizacji to podstawowy
warunek odniesienia sukcesu, zwłaszcza, że najbardziej skutecznym jest
współcześnie grupowy model nauki.
9. Zależnie od potrzeby bądź
równie dobrym szefem, jak podwładnym. Kierownik programu badawczego
nie może spełniać w zespole tylko funkcji trenera, lecz spełniać powinien
rolę kapitana naukowej drużyny biorąc czynny udział w pracach. Tylko poprzez
odwagę myśli, brak emocjonalnych reakcji, odwagę w podejmowaniu decyzji
strategicznych, konsekwencji a niekiedy wręcz i surowości można stać się
bardzo skutecznym realizatorem zespołowych zadań badawczych.
10. Traktuj klientów jak współpracowników,
a współpracowników jak siebie samego. Do tego potrzebna jest jednak
umiejętność rozpoznawania jakości, talentów, ludzi i problemów.
Osobiście uzupełniłbym
te dziesięć przykazań "Silicon Valey" jeszcze jednym nakazem, konieczności
czytania i znajomości światowej literatury. Wprawdzie znany ze swej przekory
B. Shaw powiedział kiedyś "Od czytania mózg próchnieje", to jednak jako
przestrogę uznałbym łacińskie stwierdzenie "Timeo hominem unius libri"
- ("boję się człowieka czerpiącego wiedzę z jednej książki" - a więc ograniczonego
- półinteligenta). Wielokrotnie miałem okazję mówić kolegom, że "jak przeczytasz
jeden artykuł na określony temat - to nie masz żadnych wątpliwości. Wszystko
jest jasne i proste. Jeśli jednak przeczytasz na dany temat dwie prace
to pojawia się jedna wątpliwość. Po przeczytaniu trzech artykułów, masz
dwie wątpliwości. Jeśli natomiast przeczytasz sto prac, to całe zagadnienie
ułoży się w przejrzysty schemat problemowych zależności".
Aby żyć i pracować
musimy jeść - aby myśleć i tworzyć postęp musimy więc umieć i czytać i...
pisać. Czytanie to pokarm dla myśli. Pisać należy prace naukowe obrazujące
własne myśli i osiągnięcia. Ułatwia to głębsze poznanie i zrozumienie
problemu - precyzuje go i jest źródłem nowych wątpliwości, a więc i nowych
pytań, a więc i nowych dociekań badawczych.
W tym jedenastym przykazaniu
umieściłbym również zakaz bycia "głucho - niemym", co sprowadza się do
nakazu pisania i publicznego przedstawiania swych prac na posiedzeniach
naukowych. Należy siebie i swoje myśli i osiągnięcia uczciwie, ale bez
zbytniej skromności prezentować. Wszystkim zamierzającym publikować swe
prace polecam przeczytać artykuły w "Science and Engineering Ethics" 2000,
6(1):... red. Raymond Spier and Andrzej Górski.
Wystąpienie swoje zakończę
stwierdzeniem, że niewątpliwie w idei naukowej żyje radość życia, podziw
dla piękna i harmonii, ciekawość głębi, chęć trwania, protest przeciwko
śmierci i pytania, a raczej wyzwania rzucane naturze. Warto temu życie
poświęcać.
Wykład inauguracyjny wygłoszony na
XI Kongresie Naukowym Młodych Medyków.
Opracowanie na podstawie tekstu zamieszczonego w biuletynie
"Z życia Akademii Medycznej w Warszawie" nr 4(95) z 2000 roku.
Powrót do strony głównej
|